wtorek, 15 września 2015

Makabryczna zabawka na Placu Wolności – wystrzeliwują dzieci z katapulty

www.giantbomb.com

Raptuś, kielecka firma produkująca zabawki dla najmłodszych, postanowiła zareklamować swoje usługi w nietypowy sposób. Na Placu Wolności umieściła drewnianą katapultę rozmiarów samochodu osobowego, której amunicją są… żywe dzieci. „To świetna zabawa dla całej rodziny, pociecha sobie polata, a rodzice pójdą na kawę.”- zachwala producent Tatapulty. Mama 6-letniego Patryka, pani Beata ma jednak inne zdanie - „to absolutny skandal; skąd mam wiedzieć, gdzie mi dziecko wyląduje?”. Sprawę skierowała do Instytutu Biednego Dziecka w Zagnańsku.

Legalny interes


Tatapulta wzbudza niemałe zamieszanie – zarówno wśród bywalców placów zabaw, jak i kieleckich urzędników państwowych. 
- Nie zamykam się na rozmaite nowinki techniczne. Patryczek miał tablet zanim jeszcze wyrosły mu mleczaki. – opowiada pani Beata – Ale ta armata to gotowe nieszczęście. Nie chcę, żeby moje dziecko sięgało aż tak wysoko! 
Agnieszka Pośpieszna, rzeczniczka Wydziału Infrastruktury Dziecięcej UM Kielce, zgadza się, że pomysł jest kontrowersyjny i wielu może nie przypaść do gustu. Niestety, katapulta może zostać z nami na dłużej.

- Proceder odbył się legalnie i z poszanowaniem prawa. Firma Raptuś zdobyła wszystkie 19 pozwoleń wymaganych do ustawienia obiektu użytkowego w przestrzeni miejskiej. Na terenie Placu Wolności dopuszczono ich nawet do sprzedaży balonów z helem oraz pestek słonecznika sromotnikowego. – kończy Pośpieszna.

Chodzi o nazewnictwo

Sprawą postanowił zająć się Instytut Biednego Dziecka, oddział Zagnańsk. Jego szefowa, dr Agata Szyjka, twierdzi, że Tatapulta, mimo wszystko, może opuścić Plac.

-  To jakiś absurd. Mamy do czynienia z maszyną oblężniczą wykorzystywaną w działaniach wojennych. Czymś takim Bolesław Chrobry wyprawiał się na Kijów. Jeśli trybunał brukselski zakwalifikuje Tatapultę jako katapultę, to Raptuś nie będzie mógł wykorzystywać jej w przemyśle zabawkarskim. W przeciwnym razie zakończy się to katastrofą – ponowny proces zachęcenia kieleckiego dziecka do symbiozy z instytucją huśtawki może trwać latami i pochłonie ogromne koszty. 

IBD Zagnańsk już teraz stara się o dotację z funduszu europejskiego przeznaczoną na uruchomienie kampanii społecznej „Huśtawka, a nie trawka”.

Bezpieczna Tatapulta

Prezes Raptusia, Andrzej Biłgarczek, odpiera wszelkie zarzuty. Zapewnia, że Tatapulta posiada niezbędne atesty i jest niezwykle bezpiecznym urządzeniem, które umożliwia wystrzał dziecka o wzroście do 140 centymetrów i wadze do 35 kilogramów. Parabola lotu jest natomiast uzależniona od pozycji wyjściowej oraz rozwoju motorycznego dziecka. Rekordzista dofrunął  nawet do okolicznej pierogarni. Wzbił się tak wysoko, że dostrzegł majaczące w oddali Słoneczne Wzgórze. Oczywiście są też mniej przyjemne chwile, ale, jak twierdzi Biłgarczek, nie z winy urządzenia.

- Niedawno jakaś pani przyprowadziła nam upasionego pierwszoklasistę i błagała chociaż o jeden wystrzał, w obawie, że wnuczek jest zbyt przyziemny i fizycznie niezdolny do oderwania się od podłoża. – wspomina Biłgarczek - To była autentyczna jesień średniowiecza. Łycha się pod nim ugięła i zleciał na pupę. Szczęście w nieszczęściu, że pączek w tylnej kieszonce zamortyzował upadek. 

Dzieci muszą latać

Swój produkt nazwał „Tatapultą”, bo kojarzy mu się z rodzinnymi chwilami. Jego ojciec i zarazem założyciel Raptusia, Tadeusz Biłgarczek, był z wykształcenia stolarzem. Często konstruował coś specjalnie dla syna. A to prostownicę kręgosłupa, a to obuwie ortopedyczne, a to sosnowe cymbałki.

- Chciał zrobić mi przyjemność i wykonać dla mnie piękne cymbałki. To były ciężkie czasy, ojciec harował na dwóch etatach; do południa w warsztacie, popołudniu w kieleckim SB, czyli, jak mi tłumaczył, „Stolarskim Bractwie”. No i zrobił mi te cymbały zapominając o jednej ważnej rzeczy – samych cymbałach. Później z płaczem waliłem pałeczkami w pustą, sosnową płytę i próbowałem zagrać tę cholerną gamę. Ojciec zawsze się wtedy wściekał, bo był przekonany, że ktoś wali do drzwi. Zrywał się, pamiętam, na równe nogi i wołał „idą po mnie”. Do dziś myślę, o co mu chodziło.

Do krytyków Tatapulty prezes Biłgarczek ma jedno przesłanie:
- Dzieci muszą sobie polatać. Kiedyś latały po całym mieście, a teraz pełzają w domu, bo ludzie pokroju pani Szyjki wmawiają im, że Tatapulta to katapulta, widelec to widły, a bumerang to pistolet. 

Grzegorz Rolecki