piątek, 24 maja 2013

Poszukując Zegar Mana

























Zainspirowany niesamowitym filmem Malika Bendjelloula o amerykańskim budowlańcu meksykańskiego pochodzenia, który zrobił karierę na tym, że przestał śpiewać, postanowiłem i w Kielcach poszukać podobnego przypadku. 

Podobnego przypadku, czyli kogoś, kto zainspiruje ludzi do pozostania sobą jeszcze mocniej niż reklama napoju gazowego. I najlepiej kogoś, kto popełnił samobójstwo, ale można z nim jeszcze porozmawiać. Śledztwo rozpocząłem od przepytania stałych bywalców deptaku przy Sienkiewicza.

Władek

Zaczepiam starowinkę babinkę, która sprzedaje przylaszczki w pobliżu obciachowego klubu Black Horse. Zawinięta w chustkę i przeorana kratami zmarszczek powinna pamiętać Kielce przed Chrystusem i pod poziomem morza.
- Panocek nie z milicji? - szepcze i rozgląda się nerwowo na boki.
- Nie, ja z gazety. 
- Już byli. - machnęła ręką - gówno dało. 
- Ja w innej sprawie. Kojarzy pani może jakiegoś okolicznego chłopa, co robił przy rozbiórkach i pięknie śpiewał, ale nikt go nie docenił i się zabił, ale później okazało się, że żyje i jest popularny w Radomiu?
- Władek, mój Boże. - szare jej oczy w błękit przeszły - Mój Władzio. Jak un pięknie mi śpiewał pod okiennicą, przylaszczki mi zawsze przynosił. "Halinka, chodź do stodoły, to będę wesoły". Ale un naprawdę nie żyje. Samochód go zabił.
- Na scenie?
- Na pasach. Gnojek uciekł z wypadku i później został posłem.
Westchnąłem ciężko po donośnym pudle na strzelnicy. 
- Nie zna pani nikogo, kto dobrze znałby okolicznych grajków?
- Przylaszczkę kup, piękny młodzieńcze, to przed tobą otworzę mojo stodołę. - uśmiechnęła się nagim dziąsłem. Nie miałem wyboru i pomysłów na resztę dnia. Kupiłem podumierający już kwieć i czekałem cierpliwie aż babunia schowa pieniądze do sakwy, żeby zasiać we mnie ziarenko nadziei.
- Zenuś z niebieską puszeczką. - powiedziała poprawiając chustę - Ten z kikutem przy kantorze. Un tu wszystkich i wszyscy jego.

Drwal

Minąłem kebab, wróżące Cyganki na Placu Artystów i szybko natrafiłem na bezdomnego inwalidę.
- Czarodzieju kochany. Na Wypizdowiu to cięży spotkać tych, co się im udało a nie tych, co im się nie udało. - wycharczał Zenek licząc przy okazji zebrana jałmużnę - Kumasz to?
- Naprawdę nie przypomina sobie pan nikogo, kto nagrał płytę a później startował na prezydenta?
- Wszyscy nieudacznicy prędzej czy później startują tu na prezydenta. - wyszczerzył swoje trzy ostatnie kły.
- Ale nie wszyscy nagrywają płyty i śpiewają piosenki.
- Panie kochany! Ja tu wszystkich i wszyscy mnie. Znałem ja ci Piaska z początków kariery, jak wstąpił do Mafii. Chodzilimy sobie do parku i brzdąkali na gitarkach. To był bardzo talentny chłopiec. - pokręcił głową Zenek - Bardzo talentny. Aż pewnego razu szłem tam do niego do parku, gdzie żeśmy się zawsze umawiali na ławeczce wieczorkiem i nage bum. Zaczęło strasznie lać, okropelnie. Biec zacząłem i na pasach niedaleko, o tam, Żytniej tak mnie huknął wariat, że mi kikuta urwało. To był podobno poseł jakiś, senatorem później został. A z Piaskiem już się nigdy wiency nie zobaczyłem. Zasrane życie.
Czułem, że jestem w najczarniejszej kropce, która za nic w świecie nie chce się powiększyć.
- Naprawdę nic?
- Z takimi sprawunkami to idź pan do prezydenta. Drwal przecież wielki fan muzyki. Festiwal dzeżu zrobił. Przyjmie pana na pewno. - zarechotał Zenek.
To szaleństwo absolutne, ale może warto spróbować? W końcu w Kielcach nie takie kotłownie się odbywały.

Zielonka

Uśmiechnąłem się do sekretarki Basi tak, jakby mój nos został przycięty drzwiami autobusu MPK Kielce.
- Naprawdę nic nie da się zrobić? - posłałem potulne pytanko.
- Naprawdę nic a nic. - odparła chłodno.
- Naprawdę? - położyłem na biurku bukiet przylaszczek od babinki starowinki. Pani Basia skapitulowała.
- Proszę przyjść później. Pan prezydent jest teraz bardzo zajęty.
- Czym?
- Przerywa sesję rady miejskiej. 
Wyszedłem z ratusza z podciętym lewym skrzydłem i szczerbatym sensem życia. Może w Kielcach zwyczajnie nie ma Rodrigueza? Może Kielce to miasto notorycznej nudy, okazjonalnej rozpaczy i straganów z pasztetem? Usiadłszy na rynkowej ławeczce zacząłem tępo spoglądać na tryskające fontanny. Wtedy usłyszałem jakieś gardłowe okrzyki.
-Dajcie chleba! Bez rąbania drzewa! Tego nam trzeba! A nie rąbania drzewa! - wykrzykiwał biedny grubasek z zieloną twarzą i z liśćmi przylepionymi do tureckiego swetra. W pulchnych łapkach dzierżył transparent z napisem "Precz z betonem". Obywatele mijali go z rozbawieniem. Dwie głośne nastolatki robiły zdjęcia telefonami komórkowymi. 
- Hej, Człowiek Zielonka! Możesz trochę ciszej? - krzyknąłem zirytowany. Zielonka podbiegł do mnie natychmiast, zapluty i wściekły. 
- Ja mam pozwolenie! 
- A masz Kielczanina, który nagrał płytę, a później zniknął na 40 lat?! 
Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Na 40 może nie, ale ze 20 na pewno. Zegar Man go nazywaliśmy.
Zerwałem się z siedziska.
- Zegar Man? Jaja sobie robisz?
- A wyglądam, jakbym robił sobie jaja?
- Nieważne. Kim jest Zegar Man?
- Kim był raczej. Nie słyszałeś o Zegar Manie? To Cygan był, Rom, ciawa roma. Miał chyba na imię Raszaj Mungiu. Taki ciemny brunecik, niepozorny. Grał na puzonie.
- Na puzonie? - jęknąłem zawodem.
- Ale żebyś ty słyszał, jak on grał. Wszystkie kurewki mu za darmo dawały.
- I co dalej?
- Próbował dostać się do Filharmonii w Kielcach. Ale nie przyjęli go, bo wykształcenia nie miał i prezentował się nie za dobrze. A przecież w cycka mogli go pocałować, tak grał na tym puzonie! W Karczmie zazwyczaj. Tym klubie, co już go nie ma. Największy przebój to była "Chtóra godzina?". Boże, jak on pięknie łkał do tego puzonu. I co wieczór "chtóra godzina i chtóra godzina, zdradziła mnie dziefcina". Dlatego nazwaliśmy go Zegar Man. On był jak Prorok. Wydymywał to, co nam w sercach grało. Dajcie chleba! Bez rąbania drzewa!
- Co się z nim stało?
- Zniknął. Mówili, że się spalił pod siedzibą Filharmonii albo, że potrącił go ten senator, co jest teraz w europarlamencie. - Zielonka łyknął powietrza - Szkoda gościa. On naprawdę zasługuje na uznanie. A nikt, poza nami w Karczmie, nie chciał go nawet posłuchać.
Ręce zaczęły mi się trząść i krew wlała do mózgu. 
- Gdzie się czegokolwiek mogę o nim dowiedzieć?! Wiesz?!
- Lepiej zostawić trupa w spokoju. Ale najprędzej to u Cyganek wróżących przy Placu Artystów.
- Dzięki!
- Nie ma sprawy. Podrzesz się chwilę ze mną, stary?
Nie mogłem mu odmówić. Zielonka pomógł mi jak nikt inny.
- Tego nam trzeba! - wrzeszczeliśmy razem na pustoszejącym rynku - A nie rąbania drzewa!

Zegar Man

Czułem, że jestem na odległość mrówki do poznania prawdy o człowieku z puzonem - zapomnianym sumieniu Kielc i odpadzie jego historii. Słońce jasno przygrywało mojemu śledztwu na Placu Artystów. Pierwsza drobna cygańska wróżka dopadła mnie z szybkością plajty. Cała była w świecidełkach i ozdobnych materiałach. 
- Przyszłość przepowiem. - spojrzała na mnie błagalnie.
- Najpierw chcę o przeszłości. 
- Co? - wtedy krzyknęła po rumuńsku do dwóch pozostałych wróżek - Dziwny jakiś.
Zaczęły świdrować mnie spojrzeniem.
- Zegar Man. - wycedziłem - Chcę się widzieć z Zegar Manem.
- Nie ma takiego. - oznajmiła jedna.
- Bez kłamstw. 
- Nie żyje. - dodała druga.
- Bzdura. Ten senator nigdy nie dostał się do europarlamentu, bo zginął w wypadku. A w archiwach nie było o żadnym podpaleniu pod Filharmonią. Mówcie!
- Czego od niego chcesz, wymoczku?
- Chcę wiedzieć, dlaczego Raszaj Mungiu się poddał. Chcę z nim porozmawiać.
- Chodź ze mną. - powiedziała jedna z Cyganek.
Poszliśmy na tyły któregoś z zaplutych podwórek. Wtedy zaczęła pośpiesznie odwijać chustę na głowie.
- Nie o takiej usłudze mówiłem! - odskoczyłem wpadając na śmietnik.
Ale wróżka zamieniła się nagle w śmiesznie umalowanego wróżbitę drobniutkiej budowy.
- Co jest do jasnej cholery? Cygański transwestyta?! 
- Chciałeś rozmawiać z Raszajem Mungiu. Więc proszę. Jestem Raszaj Mungiu.
- Zegar Man?!
- Wróżka Balbina. - wzruszył ramionami.
- Ty naprawdę istniejesz! - nie wiedziałem  od czego zacząć - Dlaczego się ukrywasz?
- Nie ukrywam. Po prostu zmieniłem branżę. Wróżbiarstwo mnie odpręża.
- Cudem cię znalazłem, człowieku!
- Dziwne. Widziałem, że rozmawiasz z Zenusiem. Znaliśmy się. Kiedyś chodziliśmy do parku pograć na gitarach, ale wtedy zdarzył się ten okropny wypadek. Był narąbany, przechodził na czerwonym. Mi jeszcze nie starczało na hamulce w maluchu. Uniewinnili mnie, ale miałem już dość muzyki i wszystkiego, co z nią związane.
- Przecież mówił, że spotykał się z Piaskiem i stuknął go jakiś poseł. 
- Poprzekręcało mu się po wypadku. Pewnie za dużo gadał z babulką. Ona ciągle nie może przeżyć tego Władka.
Przerwałem mu.
- Zegar Man, dlaczego nie wrócisz, skoro masz taki talent? Czemu nie spróbujesz? Teraz jest Youtube, Facebook, talent show. Wiesz, ile teraz mamy tutaj chłamu w muzyce?  Scyzoryki, sabaty, święta Kielc! Ludzie cię potrzebują!
Zegar Man poklepał mnie po ramieniu.
- Kielce to nie miasto świąt. To miejsce zawiedzionych ludzi takich jak ja, babulka, Zenuś i cała reszta. Wolę być obok nich, a nie łykać tani brokat. Kumasz to?
- Ale...
- Muszę wracać, stary. Czas mija. Chtóra to już godzina? - zabuczał pięknym puzonem.
Nałożył magiczny czepek i jak gdyby nigdy nic zniknął za bramą blokowiska. Zostałem sam. Razem z materiałem o wypadku dla "Echa Dnia" i przekonaniem, że to miasto na pewno nie jest nudne.