piątek, 24 maja 2013

Kazik - mistrz wbijania pinu

"Jestem po prostu szybszy od innych" - twierdzi z rozbrajającą szczerością Kazimierz Wilkołak (59 lat), który stał się w Kielcach nieoficjalnym mistrzem szybkiego wbijania pinu podczas płacenia kartą debetową. W większości okolicznych sklepów stał się już żyjącą legendą.



Wiciski: Jak to się stało, że zaczął pan wbijać tak szybko?

Kazimierz Wilkołak, mistrz szybkiego wbijania pinu przy płaceniu kartą debetową: Kwestia charakteru. Ja nie lubię na nic długo czekać. Mam to w genach. Mój dziadek nie mógł się doczekać, więc zrobił ojca w wieku 16 lat. Mój ojciec nie mógł się doczekać, dlatego zostawił mnie, jak miałem 3 latka. I teraz ja, kiedy na coś czekam, to krew mi zastyga w żyłach! (śmiech)

Jak reagują ludzie stojący w kolejce?

Zazwyczaj szok, lekkie niedowierzanie. Myślą "oho, ukryta kamera". Dopiero później orientują się, że to, co się wydarzyło to najprawdziwsza prawda.

Dlaczego akurat karta a nie gotówka? Płacenie prawdziwymi pieniędzmi potrafi być jeszcze szybsze.

Tak, ale przy płaceniu gotówką zaczynało mi się nudzić i próbowałem sam sobie wydawać resztę. Nie wszystkim kasjerom się to podobało. Jestem po prostu szybszy od innych.

Ale większość chyba pana lubi? Jest pan rozpoznawalny? 

Nie będę fałszywie skromny i powiem, że większość sprzedawców w spożywczakach, warzywniakach i chemia-kosmetyki wie kim jestem. W monopolowych tylko gorzej, bo nie pijam alkoholu. Męczy mnie czekanie na koniec kaca. 

Rozsądnie.

No tak. Pani Ela z osiedlowego na Ślichowicach zawsze mi powtarza, że takiego złotego klienta jak pan Kazio to ze świecą szukać. Nie zdąży nawet przekręcić się na krześle a tu już - raz, dwa, zielony i pin wbity. W Żabce mówią na mnie Pindziwiatr! (śmiech)

Mierzył pan swój czas?

Próbowałem, ale to są dosłownie ułamki sekund. Potrzebna byłaby fotokomórka. Zwłaszcza, że nieustannie staram się poprawiać swój czas na różnych modelach.

A co transakcjami zbliżeniowymi? Wtedy nie trzeba wbijać pinu.

To dla mnie smutny temat. Ale mam nadzieję, że te zbliżeniówki to chwilowa fanaberia. Ludzie się na tym przejadą raz czy dwa i wrócą do porządnego wbijania. Pin zawsze będzie potrzebny, bo pin jest jak zmarły ojciec. Nawet jeśli go nie wbijasz, to czujesz jego obecność.

Traktuje pan to jako pasję czy codzienną czynność, której już się nie zauważa?

W życiu podobno najlepiej mieć pasję, za którą ci płacą. Ja jestem ideowcem. Mam pasję, za którą płacę innym. 

A jak reaguje na nią pańska rodzina?

Nie mam rodziny. Szkoda mi na to czasu.

Więc co Kazimierz Wilkołak robi, kiedy akurat nie wbija pinu?

Idę do sklepu. Do mieszkania wracam już rzadziej, bo to czynność nieefektywna. Często jest tak, że kupię coś w sklepie i konsumuję to pod sklepem, bo nie chcę tracić dnia na niezliczoną ilość bezproduktywnych powrotów do domu, żeby skonsumować coś, co kupiłem w sklepie. To chyba logiczne.

Zatem chcąc uniknąć tracenia czasu, nie ma pan go w ogóle?

(dłuższe milczenie) Jeśli kiedykolwiek szybko wbije pan pin i zobaczy ten błysk w oku, ten jaśniejący uśmiech na twarzy kasjerki, to zorientuje się pan, że warto poświęcić wiele. Zwłaszcza dla pani Eli.

Może warto poświęcić chwilę czasu i ją gdzieś zaprosić?

Nie. Myślę, że bardzo źle czułaby się w moim towarzystwie. Jest bardzo samotna, mąż jej zmarł dwa lata temu. Mówi, że zrobiłaby wszystko, żeby znowu móc wracać z kimś do domu. 

Idealnie!

Pan zwariował. Wspólny powrót do domu zajmuje prawie dwa razy więcej czasu niż powrót w pojedynkę. Jaki sens miałoby wtedy szybkie wbijanie pinu?

Rozmawiał: Grzegorz Rolecki