niedziela, 26 maja 2013

Ballada o mokrym pecie

Widok mokrego peta leżącego na przystanku "Os. Ślichowice" stanowi przecinek życia. Gdybym pojechał do Barcelony i muskał stopy la Sagrada Familia i przy małym palcu ujrzał mokrego peta, to zmiąłbym w umyśle obrazek tego peta, jak dziecko źle zaczęty rysunek, żeby za moment trachnąć go za siebie. Chcę pamiętać Gaudiego, pamiętać chce wino półsłodkie wytrawne; nie mokrego peta - wisienkę na torcie każdego chodnika. Mokry pet przechodzi w niewidzialność człowieka, który go porzucił. Przestaje być przedłużeniem grymasu twarzy. Pet leży nietknięty, więc przestaje być zauważalny, wzorem żebraka, co wykłada się na Sienkiewki sekcyjnym stole. Siostro, skalpel, musimy wykroić środkowy zmysł odczuwania.


Wysiadam przy Czarnowskiej, gdzie domino mokrych petów czeka na mnie już dni kilka. Proza dnia codziennego w tureckim swetrze szczerzy się do mnie o dwa złote. "Daj pan, kurwa, nie mam dziś humoru". Kupi peta, wypali peta, porzuci w kałuży. Autor widmo. To go zrównuje ze szpileczką marki Gucio, panią w czerwonych rurkach z kremem, która zaciąga do telefonu tak, jakby lizała lód włoski straciatella.
- Blędę za plętnaście mlenut. Czlekaj nla mle, nlerka.
Ona trzyma peta między paluszkiem wskazującym i środkowym dłoni lewej. Kupiła, wypaliła, właśnie sztyletuje go wysokim obcasem. Wsiądzie potem do karocy numer 34 i wytrzęsie się w stronę galerii zachodzącego słońca.

A ja zostanę z jej gasnącym petem sam na sam, "Kryminalne zagadki Civitas Kielcensis". On mi powie o niej więcej niż ona kiedygdziekolwiek o sobie powie. Jej obskurne CV z cienkim filtrem mówi mi, żebym rzucił sweterkowi jeszcze drugie dwa złote.
- Daj pan, kurwa, opowiem coś panu. Pamięta pan Panasewicza?
Mokrych petów jest na świecie prawdopodobnie więcej niż ludzi. Uzależnień i zboczeń ludzkich jest pewnie więcej niż mokrych petów. Wydychane historie wcale nie topią się razem z petem. Nabrzmiewają jeszcze bardziej w stylu suszonego grzybka mun. Palenie zabija, ale robi to z miłości do życia.