wtorek, 21 maja 2013

Człowiek niedzielny


Słońce leniwie wdrapuje się na dach Kolportera. Tłusty bastion Echa spływa blaskiem znaków towarowych zastrzeżonych. Deptak sienkiewiczowski wypluwa z siebie kolejne gałki lodów. Zabajone i wanilia wędrują od Kaceka do Pekape w skwierczącej pięści człowieka niedzielnego. 

Chowa się ten człowiek pod szkłem przeciwsłonecznym - 20 złotych na kracie obok Puchatka. Wyszedł na słońce, żeby go nie raziło. Wróci do domu, bo nie ma gdzie iść. Wykręca kręgosłup w próbie pokazania wszystkim, że się chowa. Ma zaniki pamięci. Coś go boli, ale nie pamięta co. Może pstro. Pryska w bańce mydlanej, którą wydmuchał na słomianym straganie. Dwa kantory później zostają już tylko lewitujące pięści bez ciała. Mijają żebraka bez nogi, Cygankę bez wstydu i studenta bez perspektyw. Przyrżnęłyby im, ale trzymają rożka, smak hiszpańska truskawka. I lepią się, kleją, lukrują. Trzeba lecieć na rynek, pustynię Atakama, obmyć opuszek w podziemnym pistolecie na wodę. Chłodna otwarta rączka powoli odzyskuje władzę nad resztą dziecinniejącego ciała. Czemu ludziki się nie lubią? Kto chce ode mnie truskaweczkę? Ale później, bo mama woła na obiad. Zaraz będę, mamo. Jedzie coś teraz na Cmentarną? Nie jedzie. Trudno. Ciało pójdzie na kebab w bułce przy Paderewskiego. Rączka zawiśnie w niezręcznej kolejce do bankomatu. I zacznie powolutku zaciskać się z powrotem.