wtorek, 4 czerwca 2013

Sabat dżdżownic

fooray.devianart.com

- Ludzie żyją chwilą, bez zastanowienia, oglądają "Ojca Mateusza". Każdy podnieca się ulewą, ale nie myśli, że po ulewie czeka nas inwazja dżdżownic. - ostrzega dr. Paweł Parapet (48 l.), prezes Instytutu Pełzania i Dżdżownictwa w Kielcach - Mam papiery, tabele, mam wyliczenia. Byłem z nimi u pana prezydenta, ale powiedział, żebym dał spokój, bo on ma na głowie groźniejsze pasożyty.


Dżdżownica na Parapecie

Doktor Parapet od lat zajmuje się ludzką problematyką dżdżownic - ich genezą, występowaniem, problemami oraz marzeniami.
- Koledzy na studiach śmiali się, że dżdżownica to uciekająca sznurówka albo wąż z zespołem Downa. Ja się z tym od początku nie zgadzałem. Dżdżownica to w pełni rozwinięty organizm, który ma zdolność odczuwania. Miłość i nienawiść nie są mu obce.

Najlepszych przyjaciół poznaje się w glebie.

- Skąd ta pewność? 
- Wieloletnie badania nad dżejdżejami (pieszczotliwe określenie doktora - przyp. red.). Był kiedyś pewien dżdżownic, nazywał się Fred. Najpierw przychodził na eksperymenty, bo nieźle płaciłem. To była ziemia naprawdę dobrej jakości. Później jednak znajomość czysto zawodowa przemieniła się w szczerą przyjaźń. Tylko przyjaźń, bo oczywiście nie jestem glizdejem. Widać po prostu najlepszych przyjaciół poznaje się w glebie. - rozczula się doktor.
W trakcie przebywania z dżdżownicami nakładał na głowę specjalny czepek w kolorze dżdżownicy, gdyż odkrył, że pierścienice lepiej czują się w towarzystwie osobników łysych.
- Później po prostu ogoliłem się na zero. - dodaje.
Pewnego dnia popełzł z Fredem na kebab drobiowy przy Rynku. Po wypluciu ostatniego kawałka spostrzegli, że z fioletowej chmury tańczącej nad miastem zaczyna sączyć się deszczyk. Deszczyk momentalnie zamienił się w potworną ulewę. 
- Nawet trumny z komunalnego zaczęły żeglować po zalewie.
Na szczęście burza zniknęła szybciej niż powstała. Doktor Parapet zauważył jednak, że zniknął i Fred.
- Ucieszyłem się, bo zauważyłem jakiegoś dżej dżeja pod słupem ogłoszeniowym. Ale okazało się, że to tylko Staszek sprawdzał repertuar w Moskwie. 
Po chwili na placu pojawiło się dziesiątki dżdżownic. Uczony rozpaczliwie począł nawoływać swojego przyjaciela - "Fred! Fred!". Niestety bez skutku.
- Obiecałem sobie wtedy, że nigdy już nie dopuszczę do takiej sytuacji. Te dżdżownice wyglądały, jakby wróciły z Wietnamu. Kieleckie chamidła je rozdeptały. - doktor zawiesza głos na dłuższy moment - Nie chcę, po prostu nie chcę, żeby ktoś znów stracił swojego przyjaciela. Musimy żyć w zgodzie z dżdżownicami. Jestem pewien, że Fred by tego chciał.

Brutalna rzeczywistość

 Doktor Parapet podejrzewa, że tegoroczny Marsz Dżdżownic nie będzie klasycznym spacerem.
- One są wściekłe i niezwykle agresywne. Jeszcze nigdy nie widziałem ich w tak podłym humorze. Podejrzewam, że to następstwo wycinki drzew i coraz mniejszej ilości terenów zielonych. Musimy natychmiast wdrożyć środki bezpieczeństwa.

Kielczanie kochają ulewy, bo dużo się dzieje.

Innego zdania jest reszta miasta. Nawet dziennikarze, którzy, jak wiadomo, podniosą z chodnika każdy umorusany ochłap. 
- Instytut Pełzania i Dżdżownictwa to lunatycy. - oskarża kielecki żulnalista Adam, ekspert od meteo-artykułów - Nie chodzi o to, że Kielczanie nienawidzą dżdżownic. Kielczanie zwyczajnie mają je gdzieś. Ludzie kochają ulewy i uwielbiają o nich czytać. Ulewa jest barwna, efektowna, dramatyczna, dużo się dzieje. A jeśli się poszczęści, to jakieś złamane drzewko, pływająca psinka, drąca się baba. Wie pan, że widziałem wczoraj grupę ludzi, którzy nieruchomo stali przy Sienkiewicza i po prostu patrzyli na spadające krople? To przyciąga, kusi tajemnicą. Zwłaszcza, jeśli ktoś jest bezrobotny.

Efektowny rozbryzg wehikułu kurierskiego (fot. naszekielce.com)
Doktor Parapet nie zamierza się mimo wszystko poddawać.
- To, że ludzie są jacy są nie zwalnia mnie z obowiązku niesienia pomocy dżdżownicom. Jak śpiewał nasz artysta Andrzej Piaseczny - zostanę, bo ta noc, to ona płacze deszczem; zostanę, bo wychodzisz na powierzchnię.